sobota, 6 maja 2017

Shopping fever



Cześć!

Już sama nazwa wskazuje, że dzisiejszy post przeznaczony będzie dla damskiej części, która odwiedza mojego bloga. Niemniej jednak, Panowie, jeśli aktualnie szukacie prezentu dla swojej mamy, siostry, czy też partnerki, zapoznanie się z poniższą treścią może okazać się pomocne :)

Nie przedłużając, w zeszłym tygodniu miało miejsce znaczące wydarzenie w historii - Bitwa pod Rossmannem 2017. Oczywiście żartuję, niemniej jednak niewiele brakowało, a żart przeistoczyłby się w rzeczywistość. Dla niewtajemniczonych - dwa razy w roku w Rossmannie wszystkie kosmetyki do makijażu przecenione są o 49%. Jednym słowem - raj dla kobiet! W tym roku firma poszła o krok dalej i ulepszyła promocję obniżając ceny kosmetyków aż o 55%. Skutkiem były tłumy kobiet nerwowo skaczących po sklepach, by jak najszybciej zdobyć swój ukochany produkt, zanim ktoś sprzątnąłby go sprzed nosa. Szczerze mówiąc byłam w niemałym szoku widząc to wszystko, a jednocześnie pełna współczucia wobec pracowników Rossmanna - dokładnie wiedziałam, co czuli. Mi pozostało jedynie ominąć tłum i udać się prosto do kasy, by odebrać zamówienie internetowe - złożone bez nerwów i zbędnych siniaków :)

Poniżej możecie zobaczyć to, co udało mi się upolować :)





1. Miss Sporty, Studio Lash Eyeliner

Mój ulubiony eyeliner, używany już od wielu lat. Głęboka czerń, bardzo trwała - potrafi wytrzymać cały dzień, a kiedy zdarza mi się zasnąć w makijażu (nie zabijajcie!), rano budzę się z całkiem wyraźną kreską. Na promocji możecie dostać go za śmieszną cenę 5 złotych, naprawdę się opłaca. Jedyne "ale" mam do pędzelka - kiedyś był naprawdę cieniutki jak szpilka, rysowałam idealną kreskę. W egzemplarzach dostępnych obecnie jest ciut grubszy, ale również da się nim pracować. Ja po prostu zostawiłam sobie pędzelek ze zużytego już eyelinera i używam go do kolejnych sztuk :)

2. Lovely, Curling Pump Up Mascara
Mascarę wybrałam ze względu na jej dobre recenzje i wielokrotne polecanie przez inne dziewczyny. Z założenia ma ona podkręcać rzęsy i je wydłużać. Patrząc na szczoteczkę, na pewno dobrze rozczesze rzęsy, przez co nie będą się sklejać. Czekam, aż wykorzystam mój aktualnie używany tusz i zobaczymy, jak ten da sobie radę :)

3. Eveline, Satin Blush, 03 Peachy Pink
Kolejny stały bywalec w mojej kosmetyczce. Parę lat temu posiadałam róż z firmy Essence, niestety był on z limitowanej kolekcji i nie mogłam dokupywać kolejnych sztuk. Długo szukałam jego zamiennika, głównie ze względu na kolor - ciemny, brzoskwiniowy kolor. Ku mojej uciesze znalazłam go w Eveline. O samym różu mogę powiedzieć, że pigmentację ma dość mocną; trzeba go trochę strzepać z pędzla przed aplikacją. Niemniej jednak można go łatwo rozetrzeć, ciężko zrobić sobie nim plamę na policzkach. Róż ma świecące drobinki, które mają dawać satynowy efekt. Warto wspomnieć, że jest bardzo wydajny; przy codziennym nakładaniu naprawdę mam wrażenie, że produkt w ogóle się nie kończy :)

4. Wibo, Banana Loose Powder
Ten puder podrzuciła mi moja koleżanka. Jest on nowością wśród kosmetyków z Wibo; został wypuszczony na rynek razem ze swoim "ryżowym bratem". Jest on jednak od niego lżejszy i nie daje efektu "totalnego matu". Dzięki żółtemu odcieniowi pudru, skóra ma zachować naturalny wygląd. Bardzo przyjemny, bananowy zapach to kolejny plus. Na razie używałam go jedynie pod oczy, ale sprawdził się, i mam nadzieję, że w przypadku aplikacji na całą twarz będzie podobnie :)

5. Wibo, Million Dollar Lips, nr 5 i 6
Moja kolekcja szminek była do tej pory dosyć skromna. Teraz dołączyły do niej aż cztery - dwie z Wibo i dwie z Lovely, o których piszę niżej. Najbardziej spodobał mi się numerek 5 - bladoróżowy, trupi kolor. Do niego dorzuciłam jeszcze numer 6 - brudny róż. Nie mogłam się doczekać, aż wrócę do domu i zobaczę, jak wyglądają na ustach, a także jak to jest z ich wytrzymałością. Po nałożeniu zastygają dosyć szybko i stają się matowe. Prawie nie czuć ich na ustach. No właśnie, prawie. Minimalnie kleją się przy stykaniu się warg, ale nie jest to jakoś bardzo uciążliwe. Wytrzymują naprawdę parę godzin, nawet jedząc i pijąc w międzyczasie. Kolor schodzi równomiernie, nie widać wyraźnego odcinania się od naturalnego koloru ust. Słyszałam opinie, że pękają i wyglądają jak skorupka - niczego takiego u siebie nie zauważyłam. A bardzo się tego bałam, bo moja jedyna płynna, matowa pomadka pękała i schodziła tragicznie, mimo uprzedniego przygotowania ust. A pamiętajmy, że jest to bardzo ważne :)

6. L'Oreal, True Match Concealer, 01 Ivory
Mój absolutny must-have! Korektor jest dosyć drogi, w normalnej cenie kosztuje trzydzieści parę złotych, dlatego kupuję go głównie na promocjach. Mimo wszystko jest wart swojej ceny. Osobiście używam go pod oczy, by zakryć cienie, z którymi zmagam się praktycznie od zawsze. Jeśli chodzi o krycie jakichś przebarwień czy niedoskonałości, jest już trochę mniej skuteczny. Mimo wszystko kocham go niezmiernie - ratuje mnie od wyglądania jak chodzące zombie :) Posiadam najjaśniejszy odcień, idealny dla bladziochów.

7. Lovely, Milky Chocolate Matte Bronzer
Jest to w zasadzie pierwszy bronzer w mojej kolekcji, dopiero zaczynam stosowanie tego kosmetyku, a produkt z Lovely wydaje się być idealny dla początkujących. Jest dostępny w dwóch wersjach kolorystycznych - milky i dark chocolate. Dla mojej karnacji wybrałam ten jaśniejszy. Bronzer wygląda prześlicznie, niczym czekolada. Tak też miał pachnieć, jednak jak dla mnie odbiega on trochę od typowego zapachu czekolady. Nie posiada mocnej pigmentacji, co może nawet jest plusem - można stopniować nasycenie koloru, unikając plam.

8. Lovely, K'lips, Neutral Beauty i Milky Brown
Po kupieniu pomadek od Wibo wydawało mi się, że dwie nowe w zupełności wystarczą. Nic bardziej mylnego - tyle dziewczyn chwaliło pomadki od Lovely, że nie wytrzymałam i je kupiłam. Powszechnie mówi się, że są one podróbkami słynnych pomadek od Kylie - podobieństwo opakowania widać od razu. Jednak to, że to podrobiony produkt, nie oznacza gorszej jakości. Wręcz przeciwnie - jestem nimi zachwycona! W zestawie otrzymujemy płynną pomadkę i konturówkę. Ta druga jest nieco ciemniejsza od koloru, który będziemy mieć na ustach. Nie ma jednak czym się martwić - po nałożeniu obu produktów kolory idealnie się stapiają i wszystko jest jednolite. Osobiście oczekiwałam efektu, który uzyskałam, używając pomadek z Wibo. I tu byłam naprawdę mile zaskoczona! Pomadki zastygają w całości - nic się nie klei, w porównaniu do Million Dollar Lips. W ogóle nie czuć ich na ustach, co jest naprawdę komfortowe - zapomina się w ogóle, że pomalowało się usta. Trwałość też jest godna pochwały; wytrzymują wiele godzin. Schodzą pięknie, nie ma wyraźnego odcinania się od naturalnego koloru ust. Dostępne są w pięciu wariantach kolorystycznych - trzy odcienie różu i dwa brązu. Możliwe, że w przyszłości skuszę się na pozostałe trzy opcje :)

9. Wibo, Long Lasting Liner
O samej kredce mogę powiedzieć tyle, że jest dosyć miękka, ma nieco żelową formułę, przez co bardzo przyjemnie rysuje się nią kreski. Dużym plusem jest temperówka umiejscowiona w skuwce.


I tak właśnie prezentują się moje rossmannowe łowy :) Najlepsze w tym wszystkim jest to, że udało się kupić naprawdę dobre kosmetyki za niewielką cenę.

A Wy, co upolowałyście? Dajcie znać w komentarzach!