środa, 26 kwietnia 2017

What's next? Part one




Witajcie!

Za mniej niż dwa tygodnie matura. Ja na szczęście mam ją już za sobą, jednak część z Was zapewne siedzi przy książkach i powtarza, by wypaść jak najlepiej i dostać się na wymarzoną uczelnię. Czuję Wasz stres, matura to obecnie temat numer jeden z moimi młodszymi znajomymi. Jednak czy jest sens się denerwować? Waszą odpowiedzią pewnie jest "tak"; od tego zależy Wasza przyszłość. O tym właśnie chciałam dziś z Wami "porozmawiać". Ten post będzie składał się z dwóch części: matury i tego, co po niej czyli studiów.


Matura

Swoją maturę pamiętam, jakby to było wczoraj. Zaczęło się niewinnie - składanie deklaracji maturalnych we wrześniu. Niby nic wielkiego, ale już wtedy trzeba było wiedzieć, jakie egzaminy będzie się zdawać. I to już parę miesięcy wcześniej! Oprócz podstawowych egzaminów, wybór padł na rozszerzony angielski, geografię i... niemiecki. Trzyletnia przerwa w nauce języka wyrzuciła z mojej głowy sporą jego znajomość, ale wybrałam go z jakiejś ciekawości, chęci sprawdzenia się. Geografia... klasa matematyczno-geograficzna. Matmy nigdy bym się nie podjęła, została geografia. Angielski był największą przyjemnością.

I tak mijały kolejne miesiące, wypełnione powtórkami zagadnień z nauczycielami i próbnymi maturami. Tu pojawił się problem; niezdane dwie próbne matury z matematyki, pojawił się strach. Trzeba było zebrać się w sobie i coś z tym zrobić, bo przecież nie było opcji, żeby nie zdać matury przez jeden przedmiot, z którym i tak nie łączę swojej przyszłości. I tu przechodzę do, być może, przydatnego life-hacka "jak nie uwalić matmy". Usiadłam do niej na miesiąc przed maturą. Moje biurko pełne było arkuszy maturalnych z poprzednich lat, kartkami z zadaniami i tablicami maturalnymi. Dzień w dzień robiłam zadania po kilka godzin, na początku niechętnie i opornie, potem jednak odkryłam, że przychodziło mi to z jakąś przyjemnością i nieukrywaną satysfakcją, że wyniki się zgadzają. Tablice maturalne, które będą Wam towarzyszyć, są niczym telefon do przyjaciela przy ostatnim pytaniu w "Milionerach" - zawierają instrukcję rozwiązania przynajmniej części z zadaniami zamkniętymi, a jak wiadomo, wystarczy ona, żeby zdać. Efektem moich starań było zdanie egzaminu, nie na wymagane 30%, a na niemal dwukrotnie lepszy wynik. Reszta egzaminów poszła gładko, wyniki, które w zupełności mnie satysfakcjonowały.

Kolejną rzeczą, która wywołuje dreszcze u maturzystów są matury ustne. Zmieniona forma egzaminu z polskiego przeraża wiele osób, ale tak naprawdę nie ma się czego bać. Kiedy przypomnę sobie swój stres i jego wpływ na mój egzamin, serio chce mi się śmiać. Wiadomo, stres robi swoje. Po wylosowaniu tematu, nie byłam zadowolona. Zamiast motywów wylosowałam środki językowe, czyli chyba najgorsze, co może być. Przez pierwsze 5 minut wpatrywałam się w białą kartę wręcz ze łzami w oczach, wywołanymi oczywiście nerwami. W końcu zebrałam się w sobie i napisałam plan wypowiedzi. To naprawdę pomaga, podczas monologu można w razie czego zerknąć w dół i przypomnieć sobie to, co wypadło nam z głowy. Drobnymi błędami też się nie przejmujcie. Moim tematem były stylizacje językowe; wymieniłam dialektyzację, archaizację i wulgaryzmy. Popełniłam największą gafę mówiąc, że "Chłopów" napisał Prus. Wprawiłam tym komisję, jak i samą siebie w niemałe osłupienie, ale szybko się poprawiłam. I kiedy myślałam, że przez ten błąd ucieknie mi sporo punktów - w końcu jest to podstawowa wiedza, bałam się nawet uznania tego za błąd kardynalny - zdałam na 95%. Jeśli nie jesteście pewni swojej wiedzy, przełamcie się i mówcie, dużo. Kombinujcie; jeżeli komisja zobaczy wasze starania, 30% macie w kieszeni. Nie możecie po prostu dać po sobie poznać, że nie macie kompletnego pojęcia o temacie.

Tak więc, jak widzicie, wszystko jest do przeżycia, naprawdę! Zobaczycie sami, że za jakiś czas po maturach będziecie wspominać je z rozluźnieniem, a może nawet i śmiechem. W razie, gdybyście mieli jakieś pytania, służę pomocą :)
Niebawem druga część posta, tym razem o tym, co po maturze, czyli studiach.

Do usłyszenia, a maturzystom - POWODZENIA!

piątek, 14 kwietnia 2017

Never lose yourself.




Jestem z małego miasta. Wikipedia twierdzi, że mieszka w nim 6409 osób, wśród nich właśnie ja. Nigdy nie ukrywałam, skąd pochodzę. Czasem w rozmowach podawałam większe miasto tuż obok mojego – jest bardziej znane i ludzie mogli lepiej je kojarzyć. Mówiąc, że z niego pochodzę niekoniecznie kłamałam; urodziłam się tam, mieszkał w nim mój ojciec, można więc powiedzieć, że połowicznie to również jest moje miasto. Nie da się ukryć, że jest to nieodłączna część mnie i mojej tożsamości, którą niby można próbować zmienić, ale prawda zawsze będzie niezmienna.

A jednak, gdzieś tam, w wielkim świecie, moja tożsamość ginie wśród tysięcy innych. Warszawa – stolica Polski, ale i mieszanka ludzi z różnych zakątków kraju. Ludzi o odmiennej kulturze, poglądach. Wszyscy przyjeżdżają do Warszawy z nadzieją na lepsze życie. Marzenie wielu, by wyrwać się ze swoich małych miasteczek i stać się kimś, spełnia się i niby nie ma w tym niczego złego, gdyby nie fakt, że w tym świecie nie ma nic za darmo.

Widzicie, przyjeżdżając do stolicy po raz pierwszy, przeżywa się duży szok. Wieżowce, metro, ulice nieustannie pełne samochodów. Krajobraz zupełnie inny niż w mojej małej ojczyźnie, gdzie jedyną atrakcją są termy, a każdy gada o planowanej budowie lotniska (lotnisko w szczerym polu, świetny pomysł). Im głębiej zapoznajesz się z warszawskim stylem życia, tym więcej różnic zauważasz. W wielu aspektach. Zaczynasz zastanawiać się, czy tu pasujesz, czy to wszystko może być dla Ciebie. Jeśli tak, bardzo dobrze, prawdopodobnie znalazłeś swoje miejsce na Ziemi. Jeśli nie... czas rozpocząć proces asymilacji.

I właśnie tu pojawia się problem. Z jednej strony chcesz być taki jak inni, czuć się wśród nich dobrze, ale z drugiej strony... jakim kosztem?

Studiuję na najlepszym uniwersytecie w Polsce. Przez dwa lata zdążyłam poznać wielu ludzi z różnych zakątków kraju. Patrząc na nich, znając ich przez parę miesięcy, mogę stwierdzić, jak warszawskie życie ich zmieniło. Lunche w Palmierze. Imprezy tylko w BALu, bo przecież to taki słynny klub i bywają w nich znani celebryci. Co z tego, że w cenie jednego piwa tam mogłabym kupić sześciopak i raczyć się nim całą noc. Kawa? Tylko Starbucks, te spersonalizowane kubki są tak urocze i idealnie będą wyglądać wśród reszty zdjęć na Instagramie. Czas wymienić moją komórkę, laptopa na produkty Apple'a – sprzęty bez nadgryzionego jabłka już nie są takie super, a ludzie nie spojrzą na mnie z uznaniem. Czy słońce czy deszcz, będę chodzić w spodniach i krótkich butach, eksponując moje zahartowane kostki. Przecież to wygląda tak genialnie!

Syndrom warszawski co rusz dopada młodzież (choć nie tylko) zjeżdżającą się do Warszawy. Oczywiście nie mówię o każdej pojedynczej osobie; mi samej zdarza się czasem wyskoczyć do Aïoli na śniadanie z paczką, pozwolić sobie na jakieś luksusy. Nie bronię nikomu robić wyżej wymienionych rzeczy. Chwilowa rozpusta jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziła. Ważne jest to, by w tym całym szaleństwie nie zatracić siebie. Pamiętać, kim się jest, a nie udawać kogoś, kim się nie jest. Czyż nie lepsze jest bycie sobą, aniżeli upodabnianie się do ludzi dla ich poklasku? Oryginalność to wartość, która powoli ginie we współczesnym świecie, mam jednak nadzieję, że gdzieś tam jeszcze tkwi w każdym z Was i będzie waszą dumą, a nie czymś, co będziecie starali się jak najszybciej uśmiercić.

No i pamiętajcie – ludzie powinni Was zaakceptować takimi, jakimi jesteście naprawdę!

czwartek, 13 kwietnia 2017

Hello!


Cześć!

To dopiero pierwszy post, a ja już mam trudności z jego napisaniem. To chyba dlatego, że w mojej głowie siedzi dużo treści i ciężko wyselekcjonować tą odpowiednią - ciekawą i zgodną z tematyką bloga. Wyobrażałam (i wciąż wyobrażam) go sobie jako taki rodzaj pamiętnika i chyba w tą stronę będę dążyć. To tak tytułem wstępu, może przejdźmy do rzeczy :)

Kim jestem?

Dobre pytanie! Wypadałoby trochę o sobie opowiedzieć. Jestem Ala, w tym roku kończę 21 lat, chociaż wcale się na tyle nie czuję! Dalej drzemie we mnie dziecko i chyba nieprędko się go pozbędę. Podobno Alicje są duszami artystycznymi, ciekawymi świata, i tak też jest w moim przypadku. Śpiewam, kocham muzykę, która na pewno będzie się tu przewijać. Uwielbiam podróże (te małe i duże, nawet na uczelnię). Tak, jak już pewnie się domyśliliście, studiuję. Studentka pierwszego roku, kierunek: amerykanistyka, Ośrodek Studiów Amerykańskich, Uniwersytet Warszawski. Mam w planach opowiedzieć co nieco o studiach, ogólnie rzecz biorąc, ale o tym później. Tak naprawdę interesuję się wieloma rzeczami i na pewno z czasem się o nich dowiecie, czytając bloga. Mam nadzieję, że Was nie zanudzę i będziecie tu zaglądać z przyjemnością, w wolnej chwili między zajęciami, czy też przed snem :)

No to... nie pozostaje mi nic innego, jak na dziś pożegnać się z Wami i zostawić w oczekiwaniu na drugi post. Do usłyszenia!

Wasza A.

PS: Bardzo liczyłabym na Wasze komentarze i sugestie - piszę przecież dla ludzi i wszelkie wskazówki będą naprawdę cenne.